Witam
Szanownych czytelników. Z okazji "przeprowadzki" bloga z
onet.pl na blogger.com prezentuję wywiad z Łukaszem Cezarym
Adamskim, socjologiem, zgierskim społecznikiem i dziennikarzem.
Krzysztof
Skowroński, Zgierz Moim Miastem: Dzień
dobry.
Łukasz
Cezary Adamski: Witam.
KS: Jest Pan socjologiem, czemu akurat wybrał Pan ten kierunek?
ŁCA:
Bo bardzo lubię
ludzi. To jest i zawsze było dla mnie jakieś wyzwanie; zrozumieć
zachowania społeczne nie jest wcale tak łatwo, jakby się wydawało.
Dla mnie człowiek jest bardzo interesujący sam w sobie, niemniej
jednak psychologia, nad którą się kiedyś zastanawiałem, a którą
ukończył mój brat, za bardzo bazuje na biologii. A że biologia
fascynuje mnie mało (przez 3 lata chodziłem do "medyka",
więc wiedziałem czym to "pachnie"), zdecydowałem, że
swoją zawodową uwagę poświęcę grupie a nie jednostce.
K.S:
Ma Pan jakies inne zainteresowania oprócz socjologii?
Ł.C.A:
Tak, jestem komunikacyjnym onanistą (śmiech). Uwielbiam komuniakcję
w dwóch wymiarach, pierwszy to komunikacja międzyludzka, a drugi to
komunikacja zbiorowa, czyli żargonem miłośników komunikacji
miejskiej nazywana „zbiorkomem“. Może to dziwne hobby, ale ja
mam akurat takie.Nie są mi obce wszelkie zagadnienia z tego obszaru,
a które wiażą się poniekąd z moim zawodem; bądź co bądź
dotyczą przemieszczania się ludzi. Najbardziej kręci mnie
transport szynowy. Coż, każdy ma jakiegos bzika (śmiech).
K.S:
W takim razie co Pan sądzi o przejęciu przez MPK Łódź sp. z o.o.
lini tramwajowej 46?
Ł.C.A:
Mam ambiwalentne odczucia. Według mnie powinien być jeden
przewoźnik obsługujący całą aglomerację. Jeśli nawet w ramach
przetargu wyłoniono by ich więcej, to powinni działać w ramach
spójnego systemu - ujednoliconej taryfy, numeracji linii czy
skorelowanych rozkładów jazdy. Tak dzieje się w całym
cywilzowanym świecie i z tych praktyk powinniśmy korzystać. U nas
niestety zrobiono to metodą szantażu, gdzie władze Łodzi
narzuciły swoje warunki mniejszym gminom, w tym władzom Zgierza, na
zasadzie „albo w to wchodzicie, albo nie będziecie mieli tramwaju
wcale“. Nawet wprowadzenie jednolitej taryfy, chwalonej zresztą
przez pasażerów, odbyło się na zasadzie bezwarunkowej kapitulacji
władz naszego miasta i przekazania wszelkich uprawnień w tym
zakresie Łodzi. Odtąd to łódzcy a nie zgierscy radni decydują,
jak drogie bilety kasują zgierzanie. Ta tramwajowa rewolucja w moim
odczuciu zwraca uwagę na głębszy problem. Mimo, że jesteśmy
częścią aglomeracji, ściśle przylegając do stolicy województwa,
to odkąd pamiętam ani w Zgierzu ani w Łodzi nikt z włodarzy nie
myślał poważnie o jakiejkolwiek współpracy pomiędzy miastami.
Przecież już dawno powinny być podpisane umowy komunalne w
zakresie wspólnych inwestycji drogowych, gospodarki odpadami czy
funkcjonowania komunikacji zbiorowej właśnie. A tak każdy sobie
rzepkę skrobie, przy czym jak to zwykle bywa, gorzej wychodzi na tym
mniejszy i biedniejszy. Bardzo złe pytanie Pan zadał, bo mógłbym
mowić o tym godzinami (śmiech).
KS:
Nie ma pan odczucia, że Pan Leśniewicz podczas rozmów "sprzedał
miasto"?
ŁCA:
Po pierwsze musiałby
mieć co sprzedawać, a my możemy sprzedać tylko złom. Znając
łódzkie MPK, wcale nie byli szczęśliwi z powodu przejęcia linii
46. Infrastruktura, którą dostali, jest w katastrofalnym stanie. Po
drugie, z całą sympatią do byłego już zastępcy prezydenta,
mojego ulubionego redaktora rubryki „Młynarze ze Zgierza“, mogę
powiedzieć, że był postawiony przez Łódź pod ścianą. Nie chce
rozstrzygać czy to postać kompetentna czy nie w kwestii komunikacji
miejskiej. Jest doświadczonym samorządowcem, sprawnym urzędnikiem
i tam gdzie ma jasno wyznaczony zakres kompetencji, tyle o ile dobrze
je wypełnia. W tym przypadku jednak prezydent Zdanowska nie dała mu
zbyt dużego pola manewru. To był trochę wybór między dżumą a
cholerą. Niemal połowa udziałów w spółce obsługującej linię
do Ozorkowa należała do Łodzi, zajezdnia na Helenówku, łącznie
z podstacją zasilającą także. Jedyne co by zostało Zgierzowi, to
zdezelowane tory w granicach miasta i kilka wysłużonych wagonów,
które musiałyby chyba stacjonować na pl. Kilińskiego pod gołym
niebem. Ku uciesze złomiarzy zapewne.
K.S:
Pracuje pan w Telewizji Centrum, czemu akurat to medium? Czuje Pan
"pociąg"do telewizji ?
Ł.C.A:
Pociąg do telewizji brzmi bardzo trafnie w nawiązaniu do mojego
hobby (śmiech). Zawsze dobrze czułem się po obu stronach barykady,
tzn. politycznej jak i tej politykę komentujacej. Jak kiedyś
powiedziała Nelly Rokita w odniesieniu do premiera Tuska: "trochę
stoję w rozkroku". Z mediami mam do czynienia od dawna. Już
mając 16 lat prowadziłem w radio konwencjonalnym audycje na żywo o
tematyce społecznej. Jakiś czas również współtworzyłem
Internetowe Radio Zgierz. Niestety za bezcen zostało przez jego
właściciela zaprzedane diabłu. Z Justyną Zielińską czy Adrianem
Skoczylasem na antenie nie zawsze pochlebnie mówiliśmy o zgierskiej
władzy, więc szybko staliśmy się niewygodni i w konsekwencji
musieliśmy się ze zgierską rozgłośnią rozstać. Z telewizją
natomiast miałem dotąd do czynienia tylko jako gość. Ponieważ
jestem "człowiekiem renesansu", zodiakalną chińską
małpą, więc natura każe mi skakać to tu, to tam i uczyć się
różnych nowych rzeczy. Dla mnie praca w telewizji była wyzwaniem i
mogę uczciwie powiedzieć, że nawet jak na warunki dość
domorosłe, polubiłem ją. Praca w telewizji powoduje życie
bardziej dynamicznym, wymusza gotowość do pracy 24godziny na dobę,
7 dni w tygodniu. To jest fajne, bo nie wyobrażam sobie siebie w
ramach sztywnych godzin pracy. Po pierwsze długo sypiam i późno
chodzę spać, a urzędy wtedy nie pracują. Po drugie przychodzenie
w to samo miejsce, o tej samej porze dzień w dzień, byłoby dla
mnie zbyt monotonne i doprowadziłoby mnie do nadwagi, a w
konsekwencji zawału i nagłej śmierci (śmiech).
K.S:
W takim razie jak Pan skomentuje rzekomy koniec TV Centrum? Ma zostać
sprzedana, a nowemu właścicielowi nie będzie się opłacać dalej
jej prowadzic.
Ł.C.A:
Telewizja Centrum
jest prowadzona przez stowarzyszenie, które w statucie ma zapisaną
misję tworzenia programu lokalnego. To drogi luksus, ale by z niego
zrezygnować, trzeba byłoby najpierw zmienić statut, a na to się
nie zanosi. Obecne władze stowarzyszenia zdecydowały się znaleźć
złoty arystotelesowki - mam nadzieje, że nie obrażam Arystotelesa
- środek i powierzyć produkcję programu lokalnego zewnętrznej
firmie. To dość nowy i modny trend, za którym telewizja
zdecydowała sie pójść. Boję sie, a jestem naprawdę przepełniony
lękiem, że nie uda sie tego dłużej w takiej formule prowadzić z
kilku względów. Z tego co wiem, kwota zaproponowana przez wyłonioną
firmę jest zbyt niska, by produkować programy w dotychczasowej
ilości i jakości, nie mówiąc już o ich poprawie. Uważam, że na
dłuższą metę to rozwiązanie może być chybione i spowoduje, że
albo program lokalny zwinie się do cna lub też stowarzyszenie
będzie zmuszone wrócić do dawnej formuły. Oczywiście zburzyć
coś jest bardzo łatwo, zbudować dużo trudniej. Stworzyć od
podstaw dobry zespół redakcyjny - bo to w ludziach tkwi cały
potencjał - jest cholernie trudno.
K.S:
Powiedzial pan, że radio zostalo sprzedane, dlaczego?
Ł.C.A:
Bo właściciel jest
dupa, a nie negocjator. Najpierw założyl radio ogólnopolskie,
potem pokusil się o kanały miejskie. Jako pierwszy uruchomił
właśnie ten zgierski, który niemal od początku współtworzyłem.
Właściciel biznesu postawił jednak na zarabianie a nie na wolność
słowa i podpisał z ratuszem porozumienie nie tyle na konkretny
program tworzony na zamówienie, ale na jak to określił „pozytywną
aurę wokół urzędu“. Nie było więc mowy o tym, żeby uprawiać
jakąkolwiek krytykę na antenie radia. A tam gdzie nie ma swobody
dziennikarskiej, tam nie ma też miejsca dla mnie.
K.S:
Jak się Panu pracuje w ezg.info.pl?
Ł.C.A:
Na dobrą sprawę
w ezg.info.pl pełnię
rolę tylko Muchomorka (śmiech). Poza sprawami nazwijmy to
administracyjnymi to moja jak dotąd jedyna aktywność w serwisie.
To co robię, jest odpowiedzią na działania Młynarzy, z czego
wiadomo, że jeden się ujawnił i wycofał, na placu boju pozostał
już tylko drugi. Razem z Adrianem Skoczylasem, który jak wiadomo
jest Żwirkiem, w przeciwieństwie do Młynarzy, nie boimy się
ujawniać swoich nazwisk i twarzy. Tu mamy moralną wyższość nad
Młynarzami, że posiadamy cywilną odwagę przyznawać się do
własnych poglądów. Od jakiegoś czasu jednak przestaliśmy pisać
z premedytacją zresztą, ponieważ stwierdzlilśmy, iż Młynarze
są zwyczajnie nudni. Wyczerpali już dawno swoją konwencję, jeśli
kiedykolwiek ją mieli. Po drugie przestali być zabawni, o ile
kiedykolwiek byli. Po trzecie trudno jest się ustosunkowywać w
kółko do tych samych kwestii. Właściwie o niczym nowym nie
pisali. Mieli swoich ulubieńców i im poświęcali nieustannie swoją
uwagę. Przez jakis czas byłem nim też ja, z czego bardzo zresztą
się cieszę, bo lubię darmową reklamę. Zaspakajali moją
próżność. Ale ile można czytać o sobie, Dzidzim Antczaku czy
Henryku Urbanowskim. Dlatego sobie ze Żwirkiem odpuściliśmy. Poza
tym chciałem być elegancki i pracując w telewizji, w zarządzie
której zasiada jeden z Młynarzy, nie chciałem być posądzany o
to, co on sam robi, czyli przysłowiowe "sranie we własne
gniazdo".
K.S:
Co by Pan powiedział temu ostatniemu młynarzowi, który nie ma
odwagi się ujawnić?
Ł.C.A:
No pozdrowiłbym go serdecznie i uściskał. Gdyby dał mi szansę
osobistego spotkania i rozmowy, a nie tylko docinania w masce zorro
na łamach Facebook'a czy ITZ'u.
K.S:
Z ITZ zostali wycofani…
Ł.C.A:
Właściwie sami sie
wycofali w skutek zmian personalnych w ratuszu. Polityczny
rollercoster sprawił, że ten tandem się rozpadł. Dla mnie dorosły
człowiek, który próbuje być "szarą eminencją" w
Zgierzu - co mu się zdaje udaje - i ma o sobie bardzo dobre zdanie,
powinien mieć odwagę porozmawiać z jednym czy drugim adwersarzem
osobiście. Zamiast tego mija ich na ulicy bez "dzień dobry",
a potem jakby nigdy nic w jakiś mniej lub bardziej wyrafinowany
sposób docina, komentuje, czyni sugestie i dwuznaczności nie do
końca jasne dla wszystkich. Mogę zaapelować: chłopie, miej
odwagę! Postaw mi piwo, ja ci się odwdzięczę następnym.
Pogadajmy. A jak skończymy, to się rozstaniemy albo w jako takiej
sympatii albo bez.
K.S:
Podejrzewa Pan kto moze nim być?
Ł.C.A:
Moje podejrzenia
graniczą z pewnością.
K.S:
Był Pan opiekunem Młodzieżowej Rady Maista. Jak Pan ocenia młodych
ludzi? Jest jakaś nadzieja, że po wyborach ktoś z MRMZ zasiądzie
w Radzie Miasta? Jak sie tam pracowało?
Ł.C.A:
Z tych co mają
ambicje, mam nadzieję, że nie. Z tych co ambicji nie mają, być
może wyłoniłbym kilka postaci wartościowych To bardzo osobisty
komentarz. Teraz taki generalny, a mówię o bieżącej kadencji
młodzieżowej rady. Jeśli chodzi o moja pracę z MRMZ to mogę
stwierdzić, że paradoksalnie (choć to paradoks pozorny) siła
młodych ludzi tkwi w ludziach starszych. Siła młodzieży w Zgierzu
i to jakie ona ma znaczenie i jaką ma przyszłość leży w rękach,
intencjach i dobrych chęciach dorosłych. Tych dorosłych, którzy
jeśli są przy władzy, tą młodzieżą powinni się zajmować w
sposób szczególny i szczególne miejsce w Zgierzu dla niej
znajdować. Czasem mam wrażenie, że tylko w Zgierzu (no może
jeszcze Wilkowyje byłyby blisko, choć tam Amerykanka potrafiła
zostać wójtem) nie rozumie się tego, że rozwój miasta zależy
właśnie od młodych ludzi. Bo to od tego czy oni tu zostaną, będą
pracować czy będzie im się chciało chcieć - bo o to w tym przede
wszystkim chodzi - zależy czy to miasto upadnie czy będzie się
rozwijało. Zgierz demograficznie jest miastem bardzo mocno i szybko
starzejącym się. Wkurza mnie nieziemsko, kiedy powołuje się
"pełnegonocnika" ds. kultury, integracji czy innej
prowokacji, który zajmuje się wyłącznie starszymi zgierzanami, a
wyraża pogardę dla aktywności artystycznej młodych ludzi. Wkurza
mnie to dlatego, że wzmacnia to obowiazujący w Zgierzu trend
wielkiej ucieczki młodych; kto żyw szuka swego miejsca gdzie
indziej, czego przykładem jest choćby Pan Redaktor ucząc sie w
Łodzi. To jest prawdziwy problem. Jeśli w młodziezową radę by
zainwestować takiego opiekuna jak na przykład ja kiedyś, który
będzie do ich dyspozycji w środku dnia i nocy, który będzie ich
inspirował do działania, który będzie dbał o ich rozwój poprzez
szkolenia, konferencje, nawiązywanie współpracy z innymi radami,
wówczas będą wiedzieć, że są ważni i potrzebni. Natomiast
jesli to będzie jak do tej pory kwiatek do kożucha, to nie jest dla
mnie żadnym zaskoczeniem, że jedna dwuletnia kadencja MRMZ to
nieustające problemy z wymianą jej składu, z zebraniem quorum na
sesjach, marazmem i brakiem motywacji do działania młodych rajców.
K.S:
Właśnie jest problem ze statutem Rady, zmiany blokuje radny
Pilarski…
Ł.C.A:
Nie wiem co blokuje
radny Pilarski, ale zdaje się we krwi ma obstrukcję. Generalnie on
i jego koledzy Młynarze mają różną od mojej ocenę
rzeczywistości i pomysły na przyszłość. Oczywiście prywatnie
mogę ich lubić mniej lub bardziej, ale nasze poglądy dzieli
przepaść. Jeśli radny Pilarski coś o co prosi młodzież blokuje,
to jest mi bardzo przykro. Mam wrażenie tylko, że nie on jeden.
Nie wiem też, jakie są problemy ze statutem MRMZ w tym momencie.
Gdy byłem opiekunem młodzieżowej rady, również pracowaliśmy nad
jej statutem i w moim odczuciu był całkiem dobry.
K.S:
Chodzi o to, żeby ci co kończą naukę w szkole ponadgimnazjalnej,
mogli dotrwać do końca kadencji bez potrzeby zmieniania skladu.
Ł.C.A:
W ogóle dla mnie
formuła młodzieżowej rady, i mówie to w oparciu o własne
doświadczenia, nie jest w Zgierzu efektywna. Gdy byłem jej
opiekunem, przygotowałem i przeprowadziłem badania ankietowe wśród
młodych zgierzan, pracowników szkół i ośrodków kultury a także
„dorosłych“ radnych. Żeby było śmiesznie, zgierska władza
najmniej licznie odpowiedziała na pytania. Dla mnie było to
pokazanie, jak głęboko ma sprawy młodzieży. Z dorosłymi radnymi
miałem wówczas więcej problemów niż z młodymi. Pragnąłbym
bardzo by zdecydowana wiekszość dorosłych u władzy była młoda
duchem. Żeby zamiast stetryczałych, skostniałych, konserwatywnych
i nieprzystających do dzisiejszych czasów poglądów, mieli
patrzenie na młodych. Co do samej idei, moim zdaniem żadna zmiana w
statucie nie pomoże, dopóki młodzi widzą, że nic od nich nie
zależy. To nie w statucie leży problem braku quorum na sesjach czy
nieobecności na ich posiedzeniach przedstawicieli „dorosłej“
władzy. Od blisko dwóch lat w urzędzie miasta funkcjonuje
pełnomocnik ds. młodzieży, którego podstawowym obowiązkiem jest
opiekować się młodymi radnymi. Jakość jego pracy jest niestety
taka, jak wszystkich doradców pani prezydent. Praktycznie żadna.
K.S:
Jak Pan oceni działalność zgierskich ośrodków kultury?
Ł.C.A:
Oferta kulturalna w
naszym mieście jest naprawdę bogata. Centrum Kultury Dziecka
posiada bardzo szeroką ofertę skierowaną do dzieci. Młodziezowy
Dom Kultury skupia się zarówno na dzieciach jak starszej młodziezy.
MOK jest fantastyczną kolebką artystów. Zgierz jest pod tym
względem absolutnie wyjątkowy. Nie znam drugiego miasta, w którym
tak jak u nas, jak grzyby po deszczu wyrasta tak dużo solistów,
zespołów rockowych, grup hip-hop'owych czy teatrów amatorskich.
Stoi to w totalnej sprzeczności z tym, co publicznie twierdzi
doradca Kowalczyk, że zgierska kultura leży. Mam natomiast
wrażenie, że brakuje oferty z zewnątrz, zespołów znanych z
muzycznych stacji radiowych i telewizyjnych. Na to potrzeba rzecz
jasna kasy, ale warto by zamiast na etaty doradców, ratusz
przeznaczył ją na koncert znanej gwiazdy. Trzeba promować i
wspierać lokalnych artystów, bo to jest nasz zgierski kapitał, ale
też ściągać wykonawców dużego formatu. Inaczej tak jak
dotychczas, młodzi będą mówić, że "tutaj nic sie nie
dzieje".
K.S:
Jak Pan skomentuje sytuację MDK? Zmniejszenie budżetu, ilości
zajęć, redukcja zatrudnienia…
Ł.C.A:
Z sympatii do MDK i dyrektorki Wlaźlińskiej chciałbym, żeby ta
placówka funkcjonowała do końca świata i o jeden dzień dłużej.
Pragnąłbym, aby ten potencjal swojej pracy i doświadczenie
zachowali i rozwijali. Brutalna prawda jest jednak taka, że w
Zgierzu są dwa domy kultury, których działalność się pokrywa, a
różni je organ prowadzący (MOK – miasto, MDK – powiat) i
umocowanie prawne. Emdek działa w oparciu o Kartę Nauczyciela i z
ekonomicznego punktu widzenia jest dużo droższy w utrzymaniu.
Pracując mniej, kosztuje więcej. Witek Świątczak podczas
spotkania dotyczącego zgierskiej kultury mówił, że to co MDK robi
np. za 1500 zł, on robi za 500 zł. Taki ma budżet i musi się w
nim zmieścić. Dla niego byłoby wielkim problemem przejęcie
pracowników MDK i zaproponowanie im za tą samą pracę, którą do
tej pory wykonywali jedną trzecią dotychczasowego wynagrodzenia. Tu
jest głównie problem ludzki. Żadna władza nie ma odwagi wziąć
na siebie odpowiedzialności za połącznie obu placówek czy
likwidację MDK. Wiedząc, że nie przysporzy jej to popularnosci,
stosuje takie wybiegi, jak np. obcinanie budżetu. W praktyce oznacza
to agonię na raty.
K.S:
Właśnie, ciągłe problemy natury osobistej między Panią
Prezydent a Starostą, brak porozumienia w wielu sprawach...
Ł.C.A:
Nasza rozmowa wobec
tego zatoczyla krąg, bo jak mówiłem na początku, w naszej
aglomeracji nikt o współpracy poważnie nie myśli. Jak widać nie
tylko między miastami ale również pomiędzy różnymi szczeblami
samorządu. To wynika wprost z podziałów politycznych i nic wiecej.
Czy są to, jak Pan Redaktor sugeruje, problemy natury osobistej,
wolałbym się nie wypowiadać (śmiech).
K.S:
W rozmowach (nie)kontrolowanych na ezg.info.pl
powiedział Pan, że najgłupszą rzeczą w pańskim życiu było
wysłanie zgłoszenia do "Idola". Ma Pan talent muzyczny?
Ł.C.A:
Może najgłupsze
nie, ale jedno z ciekawszych głupich. Talent mam zdecydowanie, nawet
kiedyś śpiewałem w chórze (śmiech). A karaoke śni mi się po
nocach. Tudzież wieczorkiem (śmiech).
K.S:
Jak Pan skomentuje projekt ustawy o zwiazkach partnerskich złożony
przez zgierskiego posła Artura Dunina?
Ł.C.A:
Sam
projekt ustawy jest
mi jeszcze nieznany. Znam natomiast jego założenia, bo nie raz z
posłem Duninem o tym rozmawiałem. Uważam, że każda regulacja w
tym zakresie jest jak najbardziej wskazana i zgadzam się ze
wszystkimi, którzy twierdzą, że nie należy utrudniać życia
ludziom posiadającym pełnię praw obywatelskich i płacących jak
wszyscy podatki. Mimo mojego młodego jeszcze wieku, sporo już w
życiu przeżyłem i wiem, co to znaczy zostać z niczym po paru
latach udanego związku. Nie życzyłbym tego najzagorzalszym
przeciwnikom tej ustawy. Dla mnie nie jest istotne to, czy będzie to
rozwiązanie Roberta Biedronia, Artura Dunina czy grupy ludzi X lub
Y, bo nie to jest istotne. Rozumiem, że polityk potrzebuje dbać o
swoją rozpoznawalność i musi się ścigać z innymi by bywać w
Faktach, Wiadomościach czy na ezg.info.pl
Istotą pełnionej z wyboru ludzi funkcji jest jednak przede
wszystkim ułatwianie życia ludziom nie w oparciu o własne
przekonania czy pseudomoralność. Jak obiektywizm nie istnieje poza
samym swoim pojęciem tak i moralność jest zależnym od epoki,
trendu i stref wpływu zbiorem utopijnych haseł. W oderwaniu od
mojej osobistej moralności, jak również moralności decydentów,
rozstrzygnięcia powinny zapadac wg. zasady pro publico bono. Ślubują
to przed objęciem poselskich mandatów. Jedni dopowiadaja "tak
mi dopomóż Bóg", drudzy nie, ale to nie Bóg jest Prezydentem
RP i nie on rządzi państwem w imieniu wyborców. Ważne jest to,
żeby dwoje dorosłych ludzi, którzy chcą żyć razem niekoniecznie
w oparciu o związek małżeński, mogli czuć się bezpiecznie przy
sobie i mieć poczucie życiowej stabilizacji. Dla państwa, jeśli
chodzi o pary heteroseskualne, nie ma większego znaczenia czy to
będzie małżeńtwo czy związek partnerski. Jeśli mówimy o
związkach jednopłciowych, to dla państwa jest to spenalizowanie,
jakaś kontrola nad zjawiskiem, które było jest i będzie, a które
udajemy, że nie istnieje. Podobnie, przepraszam za ten przykład w
tym miejscu, jest np. z prostytucją czy marihuaną. Politycy tworzą
prawo, które jest odbiciem ich osobistych przekonań. A że
dulszczyznę mamy wpisaną w narodową mentalność, to lubimy
stwarzać pozory. Jak małe dzieci wybrańcy narodu zamykają oczka,
chowają głowę pod kołdrę i krzyczą"nie ma stracha, nie ma
stracha“ i wierzą, że on sobie pójdzie. Tylko, że to
infantylne i nie przystoi ludziom, którzy odpowiadaja za blisko
cztredziesto milionowy naród. A zjawiska społeczne jak były tak
są i dla państwa lepiej, by były poddane prawnym rozwiązaniom.
Nie widzę żadnych negatywnych skutków dla społeczeństwa i
państwa jako instytucji, żeby nie podejmować tego typu inicjatyw.
I nie chodzi tylko o wspomnianą ustawę. Bo takich celowo
niezauważanych przez władzę faktów jest znacznie więcej.
K.S:
Jaką widzi Pan przyszłość dla Zgierza?
Ł.C.A:
A juz myślałem, że zapyta Pan, jaką przyszłość widzę dla
siebie (śmiech)…
K.S:
To za chwilę…
Ł.C.A:
Jasne. Zgierz jest ważniejszy od jednostki. Cóż, czarno tą
przyszłość widzę. Niestety.
K.S:
Ale jest światelko w tunelu?
Ł.C.A:
Światełko jest, ale trawestując tytuł jednego z filmów, w
przypadku Zgierza lepiej za nim nie iść. Nadzieja jest zawsze i jak
wiadomo umiera ostatnia. Ponieważ wciąż jestem dużym dzieckiem
(moja mama nazywa mnie Piotrusiem Panem), mając lat 32, grzeszę
naiwnością. Nadzieję upatruję w młodych ludziach. Dla mnie i
wielu innych, z którymi rozmawiam, nasze miasto chyli się ku
upadkowi i jest to niestety tendencja trwała. Jestem absolutnie
przekonany, że można to jeszcze zmienić. Trzeba mieć pomysł i
grupę ludzi, której będzie się chciało. I nikt mnie nie
przekona, że w Zgierzu się nie da albo, że nie ma pieniędzy, albo
nie ma rozwiązań, czy że przepisy kogoś blokują. Po prostu nie
widzę dotąd jednego dobrego gospodarza. Widzę tylko
administratorów, ludzi bez pasji, pomyslu, chęci. Potwierdzeniem
tego jest to, że jeszcze żadnemu prezydentowi nie udało się
wygrać reelekcji. Chciałbym, żeby o Zgierzu nie mowić Wilkowyje,
czy miasto młynarzy, czarna dziura. sypialnia Łodzi, itp. A jeśli
już ma być to sypialnia Łodzi, to niech to będzie jakaś spójnie
realizowana strategia, z atrakcjami dla mieszkańców i z pomysłem,
na którym da się zarobić. Bo budżet miejski coraz bardziej
przypomina dmuchaną lalę – niby da się współżyć, ale ta
pustka w środku...
K.S:
To kogo widziałby Pan jako kolejnego Prezydenta Zgierza?
Ł.C.A:
Oczywiście siebie.
Ja zrobię Wam dobrze! (śmiech)
K.S:
A poważnie, jakie są Pana plany na najblizszy czas?
Ł.C.A:
Jak się w coś angażuję, to do końca. Ten czas, przez który
działam w Zgierzu, ta działalność społeczna, dziennikarska,
czasami polityczna, trwa już 5 lat i nie oceniam tego czasu jako
zaangażowania się do końca. Stać mnie zdecydowanie na więcej. Na
pewno zamierzam rozwijać się w tym co robię. Jeśli ktoś kiedyś
uzna, że to co mowię, myślę i jakie mam pomysły są warte
grzechu, to nie bez przyjemności dam się wykorzystać (śmiech).
Jestem otwarty na propozycje.
K.S:
Dziękuję za rozmowę. Przypominam, moim i Państwa rozmówcą był
Łukasz Adamski. Być może przyszły Prezydent Zgierza, który zrobi
nam wszystkim dobrze.
Za wypowiadane treści portal zgierz-moim-miastem.blogspot.com NIE PONOSI odpowiedzialności
Za wypowiadane treści portal zgierz-moim-miastem.blogspot.com NIE PONOSI odpowiedzialności
Wywiad-Łukasz Adamski
Reviewed by Krzysiek Skowroński
on
10:34:00
Rating:
Coś czuję,że wywiad nie wszystkim się spodoba :) ciekawe czy znajdzie sie ktoś z przeciwnej strony, aby przedstawić swoje zdanie na w/w tematy.
OdpowiedzUsuńDla wygody komentowania polecam wtyczkę Disqus, może wtedy będziesz mógł liczyć, że ludzie chętniej będą zabierali głos...
OdpowiedzUsuńależ oczywiście, że nie znajdzie sie nikt z przeciwnej strony, żeby wyrazić swoje zdanie, w naszym miescie szeroko rozumiana 'władza' na trudne tematy nie wypowiada się wcale albo wynajmuje do tego wspomnianych w wywiadzie młynarzy... ;/
OdpowiedzUsuńfaktycznie, masz rację Zgierz reprezentuje władza całkowicie ślepa na głos innych. liczy się ona i tylko ona...
OdpowiedzUsuń